poniedziałek, 29 grudnia 2014

Rozdział 1

   Zerwałam się na równe nogi tuż po głośnym, samowolnym trzaśnięciu drzwi. Zerknęłam na zegarek, który wskazywał godzinę wpół do jedenastej. Chwilę zajęło mi poukładanie sobie myśli w głowie; minutę później przypomniałam sobie o wczorajszym incydencie. Bez zastanowienia chwyciłam komórkę w dłoń i wykręciłam numer do chłopaka. Minął pierwszy sygnał, drugi, trzeci, czwarty. Cześć, tu Ashton! Nie mogę teraz rozmawiać, zadzwoń później. Próbowałam jeszcze kilka razy, ale za każdym odzywała się sekretarka. Miałam cichą nadzieję, że nie obraził się za to, że nie stawiłam się pod kinem. Przez chwilę siedziałam w bezruchu, próbując przypomnieć sobie więcej szczegółów z poprzedniego wieczora. Byłam przekonana, że to było moje auto, mimo braku okularów czy soczewek dostrzegłam rejestrację na tablicy. Dla pewności wyjrzałam przez balkon; samochodu tam rzeczywiście nie było. Zawsze parkowałam w tym samym miejscu, w cieniu drzewa, pod oknem sypialni. Kluczyki znalazłam w kieszeni płaszcza, i mimo, że cały czas trzymałam tam ręce nie wyczułam ich. Przypominało mi się coraz więcej faktów, między innymi chłopak leżący przed kołami mojego samochodu. W dłoni ledwo trzymał bukiet róż, miał też bandaż na nadgarstku. Pasma włosów opadały to na czoło, to wiły się po chłodnym asfalcie. Wtedy na chwilę podeszłam bliżej niego, jednak policjanci podnieśli mnie do góry i nie cackając się ze mną wynieśli poza żółte taśmy oznajmiające o wypadku.
   - Ashton! - wrzasnęłam przerażona, uderzając pięścią w stolik nocny. Zostawiłam na nim ślad w postaci odbitego wzoru sygnetu, ale to było w tym momencie moim najmniejszym problemem.
Wyrywając sobie wszystkie włosy z głowy wybiegłam z mieszkania i skierowałam się prosto do szpitala mieszczącego się trzy przecznice dalej. Z głupią nadzieją co chwila zerkałam na wyświetlacz telefonu, czy przypadkiem Irwin nie napisał chociażby durnego sms'a i dał oznakę życia. Co jak co, ale martwiłam się o niego. Mimo wszystko, nie mogłam zrozumieć czemu ja go potrąciłam, skoro tego dnia nawet nie wsiadałam do auta. Wchodząc po schodach potknęłam się (znowu), ale na szczęście opanowałam sytuację, łapiąc się śliskiej poręczy. Poprawiłam okulary na nosie, które wreszcie dziś założyłam i udając, że nic się nie stało stanęłam w kolejce do recepcji. Dłonie drżały mi niemiłosiernie, ze zdenerwowania spierzchły mi również usta, które koniecznie potrzebowały nawilżenia. Nie zaprzątałam sobie jednak głowy takimi błahostkami; Ashton mógł być w poważnym stanie i to przez swoją dziewczynę. Co ja najlepszego narobiłam...
   - Witam, ja szukam Ashton'a Irwin'a. Mogłabym się dowiedzieć w której sali leży?
   - Przepraszam, ale nie udzielam takich informacji osobom trzecim - skwitowała recepcjonistka. Widząc jednak moją niemrawą minę postanowiła zadać jeszcze jedno pytanie. - Jesteś kimś z rodziny?
   - Siostrą. - Skłamałam. Inaczej nie otrzymałabym informacji o tym, gdzie aktualnie jest chłopak. Kobieta wpisywała różne dziwne hasła w komputerze, a po chwili ponownie zwróciła się do mnie.
   - Sala 284.

   Przez szklane drzwi zauważyłam Ash'a. Nie był sam. Dwóch policjantów siedziało naprzeciwko niego i spisywali coś w swoich notesach. Bałam się wejść, czułam, że to nie jest odpowiedni moment, jednak jeden z mężczyzn odwrócił się w moją stronę i nie miałam wyboru. Z oporem nacisnęłam klamkę. Słysząc ciche skrzypienie drzwi wślizgnęłam się do środka. Funkcjonariusze przyglądali mi się uważnie, jakby wiedzieli, kim jestem i za co jestem odpowiedzialna. Modliłam się w duchu, by to nie była prawda. Ktoś musiał mnie w to wszystko wrobić.
Przez chwilę stałam na środku pokoju jak kołek i zerkałam co chwilę to na Ashton'a, to znów na policjantów. Nagle jeden z nich wstał i skierował się w moją stronę. Poczułam, jak język grzęźnie mi w gardle. Próbując się odezwać wydałam tylko żałosne jęknięcie, które o dziwo wszyscy usłyszeli. Popatrzył mi prosto w oczy, a potem wyszedł z sali, dokładnie to samo zrobił jego przyjaciel. Z lękiem podeszłam do krzesła i usiadłam, łapiąc Ashton'a za rękę. Mocno ją ścisnęłam i bałam puścić.
   - Żyjesz? - spytałam, jak ostatnia idiotka. Nie, umarł i wcale nie widzę, jak wlepia we mnie swój wzrok. Brawo, Felice.
   - I nawet mam się dobrze - wykrzywił usta w uśmiech, tylko na tyle było go stać. Wskazał na czoło. Palcami przeczesał grzywkę, a moim oczom ukazała się niemałych rozmiarów szrama. - Tylko głowa mnie strasznie boli. Nie czuję pleców. Lekarze mówią, że za kilka dni mnie wypiszą ze szpitala, tylko muszę dojść do siebie.
   - Pamiętasz coś z wczorajszego dnia? - Spytałam ni stąd, ni zowąd, szokując tym chłopaka. Spojrzał na mnie spod byka.
   - Mniej więcej tyle, że nie zdążyłem się nawet z tobą spotkać, bo jakaś wariatka mnie potrąciła. Kupiłem dla ciebie kwiaty, ale i one zostały zniszczone.
   - Skąd wiesz, że prowadziła kobieta? - starałam się podtrzymać ten sam temat brnąc dalej.
   - Tak mi dzisiaj powiedziano. Nie wiem jeszcze kto, ale jak tylko się dowiem, to przysięgam, że ją znajdę i... jeszcze nie wiem, co zrobię, ale zdążę coś wymyślić.
   Myślenie i Ashton, to nie oznaczało niczego dobrego. Zazwyczaj te dwie rzeczy nie szły ze sobą w parze, on najpierw robił, a dopiero potem zastanawiał się nad swoimi czynami. Zrobiło się nieco gorąco. Chyba nie tylko mi, bo Ash z wrażenia odkrył kołdrę i przeniósł się do pozycji siedzącej.
   - A ty co wczoraj robiłaś? - Uderzył pytaniem. Przez moment milczałam, nie wiedząc, czy powiedzieć prawdę, czy raczej zachować to dla siebie. Widząc moje zakłopotanie, mężczyzna przewrócił oczami i mruknął coś pod nosem - Świetnie.
Miałam ochotę uciec, a najlepiej zapaść się pod ziemię. Obawiałam się, że pewnego wszystkiego się dowie, oskarży mnie o coś, czego ja nie zrobiłam, a później wpakują do pudła. Niech mi jeszcze wmówią, że robiłam to pod wpływem alkoholu.
Opuściłam szpitalną salę pozostawiając Ashton'a samego, bez odpowiedzi. Na tę chwilę nie mogłam mu jej dać. Martwiłam się bardziej o to, że właśnie sprawdzili rejestrację samochodu i już po mnie jadą. Matko, w co ja się wpakowałam.

   Sącząc kolejnego, samodzielnie przygotowanego drinka z pomarańczą, grzebałam w ustawieniach swojego telefonu. Moje ręce drżały tak samo, jak nogi, które odmawiały posłuszeństwa. Jeszcze nabawię się nerwicy i będzie do kompletu. W pewnym momencie zamgliło mnie dosyć mocno. Przez okulary odczuwałam dyskomfort, dlatego je zdjęłam. Próbując się uspokoić wzięłam kilka głębokich oddechów z nadzieją, że to pomoże. Mimo tego zrobiło mi się duszno i widziałam coraz gorzej. Zamrugałam kilka razy, a później jak echo rozniósł się huk spadającej z wysokiego krzesła mnie na podłogę. Paraliż dotknął również mojego mózgu, więc nie poczułam niczego, prócz początkowego bólu barków. Zamknęłam oczy.

To był psychopata. W jego oczach dostrzegałam zawistny błysk, który z każdą chwilą stawał się coraz jaśniejszy. Był nieobliczalny, wydaje mi się, że nawet bardziej niż seryjny morderca. Cóż, niewiele się pomyliłam. Sięgnął dłonią do tylnej kieszeni spodni, wyciągając broń. Celując w mojego ojca, który siedział naprzeciw mnie śmiał się głośno. Słyszałam każdy przeraźliwie piskliwy dźwięk. Strach wziął górę. Mężczyzna odwrócił się w moją stronę, tym razem pistolet przyłożył mi do skroni. Pisnęłam cicho. Ted podniósł się z krzesła i jakby nie bał się zagrożenia ruszył w naszą stronę.
   - Nawet nie podchodź, bo zabiję ci córkę - warknął z obłudą. Wiedziałam, że nie chciał zabić mnie. Mścił się na moim ojcu. To go tylko zmuszało do poddania się temu kretynowi. 
   - Nie dam ci tych pieniędzy! Wsadź se je w dupę, parszywy gnoju - przerwał milczenie Ted. Udawał tylko bohatera, jednak widziałam, jak dłonie drżą mu z nerwów. - Zostaw Fel!
   - Masz rację, nie chcę jej - burknął, odwracając się w stronę mężczyzny - Chcę ciebie.
   Padł strzał.
   Czerwona ciecz zaczęła powoli wypływać z ciała. Nie minęło dziesięć minut, a zabójca uciekł z miejsca morderstwa, zostawiając naszą dwójkę samych. Podbiegłam do ojca z nadzieją, że jeszcze da się go uratować. Próbowałam zrobić sztuczne oddychanie, ale wokół było tyle krwi, że sama się nią pobrudziłam. Byłam przerażona. Tak bardzo, że miałam ochotę popełnić samobójstwo.

    - Felice? Fel! - Poczułam, jak ktoś potrząsa moim ramieniem. Chwilę zajęło mi dojście do siebie, zanim ujrzałam przed sobą postać znajomej osoby. Tak, to była moja przyjaciółka Kris. Dawna przyjaciółka. Co ona tu robiła?
    - Matko, przestraszyłaś mnie nie na żarty! Słuchaj, twoja matka do mnie zadzwoniła, nie mogła się do ciebie dodzwonić... Masz wyłączony telefon? Czy może brak sygnału? Odcięli ci prąd? Powiedz coś, bo się martwię... - nawijała jak katarynka. Miałam ochotę przywalić sobie cegłą w głowę i przestać choć na chwilę jej słuchać. Podniosła mnie z podłogi i usadziła w niewygodnej i dziwnej pozycji na łóżku. Rozmasowałam bolącą, pulsującą czaszkę i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Słysząc huk, który podpowiadał mi, że ktoś właśnie trzasnął drzwiami, przeraziłam się nie na żarty. Wspomnienia wróciły. W drzwiach stanęła moja matka, która musiała wrócić do domu z delegacji. Melanie od razu, gdy tylko mnie ujrzała, podbiegła i mocno objęła. Zaczęło brakować mi tchu.
   - Och, tak za tobą tęskniłam... Musimy wyjechać... - napomknęła przy przywitaniu. Co?
   - Co? - Powtórzyłam. - Dokąd? Po co?
   - Spłaciłam cały dług ojca, ale jednym z warunków była również przeprowadzka do Irlandii. - Zamurowało mnie. Moja mama spłacała dług ojca? Ale przecież po śmierci... To wszystko nie miało tak wyglądać.
   - Co zamierzamy zrobić? Wycofasz się z umowy, czy mam zacząć się pakować? - Melanie i Kristen widziały, jak z oczu spływają mi łzy. Westchnęły jak jeden mąż, po czym matka podała mi walizkę. To był wystarczający dowód, że się przeprowadzamy.

   - Nie zrobię tego Ashtonowi, nie mogę... - załkałam żałośnie, gdy mnie nie słyszały. Nie zostawię go po tym wszystkim, był jedyną osobą, która mnie rozumiała. Nie zawsze się mu to udawało, jednak ufałam mu, jak nikomu innemu. Być może dlatego, że wiedział, jaka tragedia przydarzyła się mi w przeszłości. Miałam raptem dwanaście lat. Ból nasilał się z każdą myślą o feralnym zdarzeniu, a wzrok automatycznie pogarszał. Nic nie było dobrze. We wszystkim dostrzegałam jakiś drobny defekt, którego nie potrafiłam zniwelować. Kiedy Ashton dowie się prawdy nie uwierzy już w moje tłumaczenia. Obawiam się, że nawet, gdy wyjadę nigdy nie zaznam spokoju.
Jestem stłamszona kłamstwem.
_________________________________________________________________________
Przepraszam za poślizg, ale święta i wiecznie poza domem + chrzciny i nie miałam kiedy dokończyć rozdziału. Powoli zbliżamy się do poznania Harry'ego. Domyślam się, że nie wszystko jest jasne, ale pracuję nad tym, by jak najszybciej to powyjaśniać. Mam nadzieję, że historia Was zaskoczy i nie będziecie się spodziewać wszystkiego, co pojawi się w tym opowiadaniu. Postaram się, by rozdział 2 pojawił się jak najszybciej. Tymczasem zapraszam do komentowania i obserwowania bloga.
No i zapomniałabym! Jest już po świętach, a więc wypada mi życzyć Szczęśliwego Nowego Roku. Mam nadzieję, że spędzicie je w miłym gronie, a jeżeli sami w zaciszu swojego pokoju, to żebyście się nie nudzili. ;)

niedziela, 21 grudnia 2014

Prolog

    Była dalej niż bliżej zakończenia koszmaru, który pojawił się tak nagle dziewięć lat temu. Pamiętała dzień, w którym upadła po raz pierwszy i nabiła guza na środku czoła. Wtedy parsknęła śmiechem i przeklęła swoje niezdarstwo. Jednak z każdym kolejnym zaczęło do niej docierać, że coś jest nie tak. Nic nie było w porządku.

   - Otwórz szeroko oczy, postaraj się nie mrugać - doktor Marshall uważnie przyjrzał się źrenicom, świecąc w nie małą żarówiastą latarką. Nie było to zbyt przyjemne uczucie, jednak po chwili światło zgasło, a mężczyzna usiadł przed biurkiem. Matka podała dziewczynie chusteczkę, by otarła załzawione oczy; łzy niczym kryształowe krople spadały jedna po drugiej na jedwabną bluzkę małej.
   - Tak jak podejrzewałem - zwrócił się do kobiety - zapalenie spojówek. Proszę się nie denerwować, leczenie nie trwa długo i nie powinno zaszkodzić córce.
   Felice była nieco przerażona. Patrząc w lustro zauważała jedynie czerwone napuchnięte oczy. Widziała niewiele, jak przez mgłę, ale niczego nie powiedziała mamie. Lekarz miał rację, "wyleczy się".

   Oczywiście. O ile następnego razu nie będzie.

   10 lat później

   Ekscytującą noc przerwał mi budzik dzwoniący równo o piątej. Mówiąc ekscytującej mam na myśli oglądanie beznadziejnych seriali i talk-show w telewizji, bo niestety stacji nie stać na wyprodukowanie czegoś ambitniejszego niż Ekipa z New Jersey. Cóż, przyzwyczaiłam się do tego.
Rano wita mnie chłodne i puste miejsce obok w łóżku, bo matka wyjechała do Szkocji w delegację. Dzieliłam z nią pokój; to chyba nic dziwnego. Gdyby jeszcze był z nami ojciec, pewnie żylibyśmy w nieustającej sielance. Codziennie naleśniki z sosem klonowym na śniadanie, ciepłe kakao i gorące bułeczki z pieca. Melanie miałaby na sobie czarny fartuch i z uśmiechem od ucha do ucha obsługiwałaby rodzinkę przy stole. Ted czytałby poranną gazetę, przegryzając od czasu do czasu biszkopty moczone uprzednio w czarnej jak heban kawie. Ja, jako przykładna córka wygłosiłabym krótką mowę, jak to cudownie nam się układa w życiu i jakie to szczęście zaznać miłości w rodzinnym gronie.
A tymczasem to gówno prawda. Rzeczywistość jest zupełnie inna.

   - Ej ty, rusz się, bo nie mamy czasu! Dzisiaj ty obsługujesz. Klienci czekają - mina Edwarda mówiła więcej niż tysiąc słów. Wyjrzałam na chwilę przez uchylone drzwi na restaurację. Rzeczywiście, dzisiejszego dnia był niezły ruch. Może wreszcie uda mi się zarobić więcej napiwku, niż osiem dolarów.
   - Mam imię - odburknęłam nieco pretensjonalnie, jednak mężczyzna nie zwrócił na to uwagi. Zbył mnie każąc tylko zanieść jedną z tacek na stolik numer dwa. Zręcznie podniosłam talerze do góry i popędziłam na salę w poszukiwaniu owego numeru, jednak błądząc wzrokiem po pomieszczeniu nie zauważyłam, gdzie stawiam nogi. Potknęłam się o jeden z progów tuż przy wejściu, robiąc sobie niezłą wiochę.
   - Cholera, jestem jednym, wielkim pechem. - Mruknęłam sama do siebie, zbierając z podłogi, a przy okazji białej bluzki spaghetti z sosem bolognese. Minus trzydzieści dwa dolary.
   - Póki ja tutaj jestem nic ci się nie stanie.
   Oho, przyszedł. Mój wybawiciel. Że też o nim nie pomyślałam.
   - O, Ash - parsknęłam - Wcale się ciebie tu nie spodziewałam.
   - Najwidoczniej wiem, kiedy mam się zjawić. - Puścił do mnie oczko i z zawadiackim uśmiechem podał mi swoją dłoń. Chwyciłam się niej, unosząc równocześnie talerze z pozostałościami po obiedzie. Chyba nie nadaje się już na konsumpcję.
   Miał zielone, kocie oczy. Albo piwne, już nie pamiętam. Szczerze powiedziawszy patrzyłam w nie tylko kilka razy w życiu, choć często się spotykaliśmy. Nie do końca połapałam się jeszcze w relacjach damsko-męskich. Właściwie to był moim przyjacielem, ale na tyle bliskim w kontaktach ze mną i moim ciałem, że prędzej nazwałabym go kochankiem. Och, to dobre określenie.
Jego blond kosmyki włosów często opadały na czoło. Cały czas je poprawiał, a mnie z czasem zaczął drażnić ten nawyk wpychania sobie co chwila rąk we włosy. Kiedyś nawet kazałam mu z tym skończyć, bo inaczej przestanę się do niego odzywać. Uwierzył i wytrzymał trzy minuty. Po tym czasie stwierdziłam, że nigdy nie dotrę do Irwin'a.
   - Fel, dawno nigdzie nie wychodziliśmy. Nie masz może ochoty wybrać się dzisiaj do kina? - zapytał po odprowadzeniu mnie do kuchni. Dostał solidny ochrzan od kucharza, że nie można wchodzić na ten teren restauracji jeżeli nie jest się pracownikiem. Oczywiście olał to, jak zwykle.
   - Jasne, czemu nie. Seans chyba zaczyna się o dziewiątej. Nie fatyguj się, przyjdę sama do kina - wyszeptałam mu do ucha i chichocząc złożyłam delikatny pocałunek na poliku Ashton'a. - Uciekaj, bo jeszcze cię wywalą stąd siłą - dodałam.

   Zataczając kolejne kółko na ulicy i wymachując torebką w dłoni, uderzyłam w lampę. Na szczęście nic się nie stało, za to ja nieźle oberwałam po głowie. Fakt faktem, wypiłam nieco przed wyjściem, ale to na rozluźnienie. Majaczyłam coś pod nosem, było ciemno, niby dwudziesta trzydzieści, a jednak luty. Nie pamiętam już, co robiłam pół godziny temu. Kogo to interesuje. Chaos, który aktualnie miałam w głowie przypomniał mi, że jestem ślepa jak kret. Zapomniałam dziś założyć soczewek, ale bosko. Mimo wszystko, szłam przed siebie; nie uśmiechało mi się wracać do domu, wytrzymam jakoś te dwie godziny w kinie z Ash'em. Nie takie rzeczy się robiło, młoda.
   W pewnym momencie usłyszałam nadjeżdżający radiowóz policyjny, a za nim dwie karetki. Z trudem wytężyłam wzrok, ale jednak coś widziałam. Kilkanaście metrów przede mną leżał nieprzytomny mężczyzna, obok skasowane BMW i porozrzucane dookoła papiery. Niecodzienne zjawisko, przyznaję. Podeszłam bliżej, by przyjrzeć się całemu zdarzeniu; dopiero po chwili zorientowałam się, gdzie jestem. Bleecker Street, to tutaj mieściło się kino. Podeszłam do jednego z funkcjonariuszy, by poznać szczegóły. Ubrany w granatowy uniform mężczyzna powitał mnie mało empatycznie, jednak mnie to do niego nie zraziło.
   - Przepraszam pana, co tutaj się stało?
   - Wypadek drogowy. Nie widzi pani? Na Boga, zainwestuj w okulary dziewczyno - to miała być obelga skierowana w moją stronę? Też mi coś.
Skierowałam wzrok na prawo. Maska samochodu była mocno wgnieciona, a przebita przednia opona zdawała się być do natychmiastowej wymiany. Auto mimo wszystko zachowało metaliczny połysk i...
   - O kur... - nie dokończyłam, zasłaniając usta dłonią. Odeszłam na bezpieczną odległość od policjantów i czym prędzej uciekłam z tamtego miejsca.
   To moje auto.
_________________________________________________________________________
Mam cichą nadzieję, że zaczęłam zachęcająco i komuś się spodobało. Kolejne wątki wraz z nowymi rozdziałami, tak samo z rozwinięciem się akcji. To dopiero prolog, ale myślę, że zostaniecie ze mną na dłużej. Jeśli Ci się podobał, zostaw po sobie ślad w postaci komentarza, czy zaobserwuj tego bloga. Będę bardzo wdzięczna! :)