poniedziałek, 26 stycznia 2015

Rozdział 2

   Zostało mi niewiele czasu. Odprawę mam już za sobą; wiem, że nie będzie łatwo. Nigdy nie jest. Gdybyśmy wszystko z łatwością zyskiwali, nie przeżylibyśmy życia dostatecznie dobrze. Czasem tylko udaje nam się otrzymać coś bez większego wysiłku. Szczęściem. Dawno go nie zasmakowałam. Wieczne komplikacje, popełniane błędy i wciąż ta sama myśl błądząca ślepo w głowie: czy kiedyś wszystko się odmieni? Odpowiedź czekała właśnie tam, gdzie zmierzałam. W Irlandii.
Chciałam pożegnać się z Ashton'em, jednak odwlekałam to godzinami, aż wreszcie znalazłam się na lotnisku. Zostawienie mężczyzny bez słowa nie było najlepszym pomysłem, ale co mogłam zrobić? W myślach przeklinałam siebie za cholerny wypadek tego feralnego dnia. Wiem, że przyjaciel wyszedł ze szpitala. Zapewne od razu poszedł na policję w celu uzyskania jakiejkolwiek informacji dotyczącej kobiety, która prowadziła auto, które go potrąciło. Mnie, tej, której tak ufał, mimo wszystko nie mogłam uwierzyć. Chciałam być niewinna. Czy aż tak wiele oczekuję?
   - Fel, czas na nas. - Melanie popchnęła mnie przed siebie; o mało co nie wywróciłam się o torbę podróżną. Prędko pobiegłyśmy na pokład samolotu i zadowolone zajęłyśmy właściwe miejsca. Przede mną kilka męczących i nużących godzin lotu, ale będzie warto. Przynajmniej mam taką nadzieję.
   Tuż przed odlotem usłyszałam głośne wołanie dobiegające z zewnątrz. Krzyki brzmiały, jakby obdzierano kogoś ze skóry żywcem. Spojrzałam na prawo, a wargi zadrżały.
   Ashton wydzierał moje imię. Jego skóra miała palący czerwony kolor, a w oczach można było dostrzec łzy. Obawiałam się, że dowiedział się najgorszego. Jednak to nie było to; jeszcze nie odnaleźli sprawcy. On nie chciał zostać sam, tak, jak ja zostałam kiedyś sama. W sumie to nie pierwszy raz. Kristen... Też była sama. Opuściłam ją, niezła ze mnie przyjaciółka, co? Zawsze wszystko zniszczę, nie zostawiając ni krzty nadziei na lepsze jutro. Taka jestem: bezuczuciowa suka. A przynajmniej tak mnie wcześniej postrzegano. Czyżby coś się zmieniło?
   - Pasażerowie lotu USA-Irlandia proszeni o zapięcie pasów bezpieczeństwa. Miłego pobytu na pokładzie 649-XBF - ciepły, kobiecy głos wydobył się z głośników tuż za nami. Zamknęłam oczy, a po chwili wbiło mnie w fotel. Zaczęło się. Lepsze życie też?

   Palące wargi dotknęły moich ust. Delikatnie i bez żadnego zająknięcia. Pragnęłam, by tamta chwila nigdy się nie skończyła, bo było cudownie, tak, jak nigdy w życiu. Czułam się spełniona w każdym calu, mimo, że nie było idealnie. Jednak w tamtym momencie nic więcej się nie liczyło. Tylko ja, on i nasze usta splecione razem w tej samej melodii.
A potem wyjechałam z kraju i każdy chyba domyśla się, jak skończyła się idealna bajka. Nie, tym razem księżniczka zraniła ukochanego. Przecież nic innego nie potrafię. Czy w Irlandii zaznam spokoju? Odpocznę od... właśnie. Zawsze mogę odpocząć, ale najpierw powinnam postarać się niczego nie zniszczyć, a to zazwyczaj robię. Na samym starcie wiem, że nie dotrę do mety.

   Miasto było piękne. Nie potrafiłam opisać swoich odczuć; tu jest zupełnie inaczej, niż w Nowym Jorku. Ludzie nie patrzą na Ciebie w sposób, który mówi jesteś nikim a jesteś wyjątkowy. Myślę, że to sprawiło, że spojrzałam na pewne kwestie z innej perspektywy. Może nie mam aż tak złego życia i wszystko jeszcze da się naprawić. Felice Morgan nigdy się nie poddaje. Bardzo chciałam w to uwierzyć.
Ciągnęłam za sobą bagaż wspomnień, tych pięknych i mniej przyjemnych. Wracając do miłych momentów uśmiech sam cisnął się na usta. Lubiłam czuć się dobrze.
   - Kochanie, jesteś małomówna, coś się stało? - Zapytała matka, gdy wysiadłyśmy z taksówki prowadzącej aż pod sam dom. Nie był ogromny; skromnie przystrojony od strony zewnętrznej. W oknach prócz firanek wisiały chabrowe zasłony. Bez słowa pchnęłam uchylone drzwi i zajrzałam do środka. Mama postąpiła tak samo. Postawiłam torbę na podłodze i westchnęłam z ulgą. Tu jest naprawdę cudownie. Światło słoneczne padało na sypialnię, a uśmiech mamy podpowiadał mi, że to pomieszczenie jest moim pokojem.
   - Niesamowity - wyszeptałam. - Czy mogę zobaczyć resztę domu?
   - Oczywiście, córeczko - klasnęła w dłonie. - Za godzinę przejdziemy się do centrum, powinnyśmy pozwiedzać miasto. W końcu musisz szukać pracy - krzyknęła, gdy znajdowałam się na dziewiątym stopniu schodów prowadzących na piętro. Poprawiłam okulary i weszłam do pokoju gościnnego. Od razu mi się w nim spodobało. Ciekawe, czy mama sama zadecydowała o wyglądzie domu, czy ten design pozostał po poprzednich właścicielach. Mimo wszystko tęskniłam za Nowym Jorkiem. Miałam nadzieję, że właśnie tutaj wszystko, czego oczekiwałam się spełni. Pragnę powiedzieć było warto.

   Melanie ciągnęła mnie za rękę, kiedy stawiałam opór, próbując dokładnie przyjrzeć się wystawom sklepowym. Podobała mi się jedna czarna sukienka, ale teraz powinnam zająć się szukaniem jakiejś roboty. Przecież kończę w tym roku dwadzieścia lat. Przerwałam studia prawnicze, bo kompletnie się nie nadawałam. Zrozumiałam to dopiero po czterech miesiącach studiów. Nie miałam nerwów do tych wszystkich pojęć. Skończyłam zawodówkę na wysokim poziomie, a maturę z matematyki zdałam na dziewięćdziesiąt sześć procent. Byłam z siebie dumna.
   - Fel, skoro jesteśmy już w Irlandii, przydałoby się wybrać na kontrolę u okulisty - napomknęła kobieta w trakcie rozmowy.
   - Jasne, jutro się zarejestruję. Mogłybyśmy wstąpić do tej kawiarni na kawę? Jestem spragniona - wskazałam budynek przed nami. Kiwnęła głową na 'tak' i weszłyśmy do środka. Stanęłam do kolejki przy kasie by móc zamówić dwie mokki dla mnie i mamy. Ekspedientka była urocza i bardzo miła. Zapłaciłam wyznaczoną kwotę i miałam już odejść, gdy moje ciało odbiło się od mocnego torsu wysokiego mężczyzny. Z moim metr sześćdziesiąt cztery nie mógł się równać. Omotana wybąknęłam ciche przeprosiny.
   - To moja wina - odezwał się. Dotknął mojego ramienia i spojrzał mi w oczy. - Nic ci nie jest?
   - Mi?... Nic, naprawdę...
   - Felice - wyszeptała matka siedząca za mną. Odwróciłam się. - Kawa ci zaraz wystygnie.
   - Jeszcze raz przepraszam i... muszę już iść - strąciłam jego dłoń z ramienia i odeszłam. Nie potrafiłam jednak zapomnieć jego wyrazu twarzy. Musiał być bardzo przejęty, chociaż nic się nie stało. Zauważyłam, że chciał coś powiedzieć, jednak w ostatniej chwili wycofał się i odszedł ze spuszczoną głową.
 

1 komentarz:

  1. Świetny rozdział.
    Czekam na nexta.
    Dużo weny.

    incubus-fanfiction.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń